Mleczna droga

Oto pierwsza historia z cyklu naszych Mlecznych Historii:

Moja mleczna droga trwa już / dopiero 7 miesięcy. To dużo i mało. Wokół mnie mamy, które skończyły karmienie piersią po 2 miesiącach i takie, których dzieci mają 16 miesięcy i mimo drugiej ciąży, karmią pierwsze dziecko. Ja na tym etapie za każdy dzień mojej bliskości z synem jestem wdzięczna. Także sobie. Sobie dziękuję za siłę i wytrwałość, bo bywa różnie.

Urodziłam przez cesarskie cięcie z powodu ułożenia miednicowego.

Pierwsze przystawienie do piesi pamiętam jakby to było wczoraj.

Przede wszystkim byłam wzruszona tą bliskością. W kolejnych godzinach i dniach doszły bolesne brodawki. Nie było już tak miło, ale wiedziałam, że przejdzie no i najważniejsze, że chcę karmić. W pierwszych dniach, zapewne z powodu niezbyt dobrego przystawienia do piersi, moje brodawki zaczęły krwawić, więc za radą położnej mieliśmy mały epizod z nakładkami silikonowymi. Pomogły, ale jednak budziły mój niepokój i jak szybko brodawki się podgoiły, zrezygnowałam z nich i mimo bólu starałam się syna przystawiać już „normalnie”.

Sam początek karmienia, to zetknięcie się z różnymi „złotymi radami” typu „jedz bo będziesz miała słaby pokarm”, „pij bawarkę”, „dziecko może się nie najadać, nie będziesz miała pokarmu” i tak dalej. Łatwo nie było, a do tego okazało się, że moje dziecko ma żółtaczkę. Trwała do 14 doby. Przez ten czas mój syn prawie nieustannie spał. Nie budził się do jedzenia, a co za tym idzie bardzo słabo przybierał na wadze. Wiedziałam, że muszę karmić, a on nawet przez sen nie był w stanie „złapać” piersi. Za radą położnej zdecydowaliśmy się na dokarmienie sztucznym mlekiem. Żółtaczka minęła, mała poprawa w zakresie przybierania na wadze też nastąpiła, ale w związku z tym, że nie była ona jakaś szczególna, to położna zaleciła, żeby dokarmiać nadal. Zaczynałam na poważnie obawiać się o moją laktację, były to pierwsze jej tygodnie, czyli czas, kiedy powinnam ją rozkręcać. Zaczęłam więc intensywne poszukiwanie informacji, spotkaliśmy się z promotorką karmienia piersią, która utwierdziła mnie w tym, że waga mojego dziecka nie jest zła i jedyne co powinnam zrobić to często karmić. Postanowiłam zrezygnować z podawania sztucznego mleka. W międzyczasie mieliśmy jeszcze ważenie w przychodni, waga nie była rewelacyjna, co jeszcze bardziej zmotywowało mnie do częstszego karmienia.

Pewnie nie mogłabym sobie pozwolić na 1,5 godzinne sesje karmieniowe gdyby nie mąż – gotujący, podający herbatę i ogarniający wszystko.

Waga mojego syna wskoczyła na właściwe tory, cieszyliśmy się z każdego grama i każdego dnia naszego karmienia. 3,5 miesiąca po porodzie odwiedziła nas położna, która widząc, że moje dziecko lubi spędzać czas przy piersi i nawet sobie przy niej przysnąć, stwierdziła, że dziecko jest ode mnie za bardzo uzależnione. Poradziła, abym dla „własnego dobra” już zaczęła rozszerzać dietę, odciągać pokarm i karmić butelką przynajmniej raz dziennie lub dawać mleko modyfikowane, tak w ramach „odzwyczajania” od piersi…

Nie tylko położna miała pomysł na wcześniejsze rozszerzanie diety. Około 4,5 miesiąca mój syn znów troszkę słabiej zaczął przybierać na wadze. Tym razem pediatra zaleciła podawanie „najpierw 1/3 słoiczka, później pół i stopniowo cały”. Na moje pytanie odnośnie tego, że może dziecko będzie drobne, bo taka jego uroda, odpowiedziała, że „dzieci do 1 roku życia powinny przybierać na wadze wg schematu”.

Nie daliśmy się, za to w przychodni byliśmy gośćmi co tydzień. Od samego początku właściwie co tydzień, co dwa, ważyliśmy dziecko. Chcieliśmy mieć pewność, że jednak przybiera na wadze, choć w swoim tempie. Wyszliśmy ponownie „na prostą” z wagą dzięki samym piersiom, jednak znowu spotkaliśmy się z sugestią podawania sztucznego mleka. Zgłaszając lekarzowi, że syn właściwie od urodzenia dość intensywnie ulewa, usłyszałam, że „cycka zawsze będzie ulewał, trzeba mu zagęścić podając 150ml mm na noc w butelce” i „kończyć powoli to karmienie”! Zapytana przez lekarza czy ma mi zapisać proporcje, podziękowałam grzecznie.

Za chwilę minie 7. miesiąc naszego karmienia. To co mogę powiedzieć na podsumowanie, to że wytrwaliśmy dzięki temu, że kiedy inni dawali porady, „coś” mi nie grało, czułam, że to nie jest dobre dla nas rozwiązanie, szukałam informacji, rozmawiałam z innymi mamami i starałam się zaufać instynktowi ostatecznie.

Wiem też, że gdyby nie pomoc i zaufanie od mojego męża, nasza mleczna droga już dawno by się skończyła.

Mama