Od butelki do piersi

Szesnasta Mleczna historia to opowieść Marzeny, pełna optymizmu, że kiepski start niczego nie przesądza. Od trudnego początku do spełnionego marzenia.

Moja mleczna historia będzie z kiepskim startem, ale potem będzie już tylko lepiej. Nie będzie też żadnego bólu fizycznego związanego z karmieniem, ale psychiczny już tak (na szczęście tylko przez kilka dni). Synka karmię już 7 miesięcy i planuję jeszcze długo, bo to uwielbiam. Może na początku napiszę, że nie kupowałam laktatora do szpitalnej wyprawki, bo wszyscy (łącznie z położną) mówili, że nie potrzeba, że jakby co sobie kupię później. W planie porodu miałam napisane wytłuszczonym drukiem „Pod żadnym pozorem nie podawać dziecku mleka modyfikowanego bez mojej zgody”. Byłam pewna, że będę od razu karmić piersią.

Synka urodziłam w sobotę o godzinie 13 w sposób naturalny, znieczulenie to jedynie gaz rozweselający. Poród wspominam ogólnie jako lekki – myślałam, że będzie o wiele gorzej. Jednak lekarze ocenili mój poród jako ciężki, głównie z powodu urazu okołoporodowego, jakiego doznał synek. Moje maleństwo urodziło się z okropnie spłaszczoną i wydłużoną główką. Wiem, że tak często się dzieje przy porodach naturalnych, ale w tym przypadku główka naprawdę miała nienaturalny kształt, wyglądał jak kosmita. Położna i mój partner mieli przerażone miny. Położna zabroniła robić dziecku zdjęcia i wygoniła partnera do pokoju przedporodowego żeby pozbierał moje rzeczy. Kontakt skóra do skóry trwał kilkadziesiąt sekund. Potem pomierzyli syna i go zabrali. Powiedzieli, że oddadzą go później. Ja nawet nie pytałam, gdzie go zabierają, bo nie myślałam logicznie. Po porodzie przez dwie godziny nie pozwalali mi wstawać z łóżka, więc odpoczywałam. W tym czasie synkowi zrobili USG główki. Rozpoznanie to: przedgłowie spowodowane urazem okołoporodowym, krwiak podokostnowy. To ogólnie nic groźnego, krwiak wyglądał jak duży i miękki guz i z czasem znika. Mózg na szczęście nienaruszony. Syna położyli w otwartym inkubatorze, głównie żeby się ogrzał. Oczywiście nakarmili go mlekiem modyfikowanym, nie pytając mnie o nic i nie przejmując się moim planem porodu.

Najpierw odwiedził go tatuś. Ja wybrałam się do niego od razu, gdy minęły te dwie godziny, które musiałam przeleżeć. Leżał spokojnie, zmęczony porodem  i grzał się w otwartym inkubatorze. Dotknęłam jego ciałka i mówiłam go niego, ale to by było na tyle. Zresztą byłam przerażona na samą myśl, że będę musiała go zabrać kiedyś na ręce, bo tak się bałam – nigdy wcześniej nie trzymałam niemowlaka na ręce! Powiedzieli mi, że USG główki wyszło dobrze, ale że oddadzą mi go dopiero kolejnego dnia. Ja nie miałam laktatora, była już sobota wieczór, apteka szpitalna zamknięta. Pomyślałam, ze skoro oddadzą mi go kolejnego dnia, to poczekam z tym karmieniem piersią do jutra.

W niedzielę zgodnie z obietnicą mi go oddali, ale ZABRONILI mi go karmić piersią!

Byłam załamana, bo przed porodem nastawiałam się na wyłączne karmienie piersią. Nie dopuszczałam myśli o mm. Powiedzieli, że to dla niego za duży wysiłek, ze względu na główkę. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, kiedy będę mogła zacząć karmić. Jak już wspomniałam, nie miałam laktatora. Była niedziela. Wysłałam partnera po zakup laktatora, ale prawie wszystkie apteki w okolicy były już pozamykane.  Udało mu się tylko kupić laktator ręczny, niezbyt dobrej jakości. Próbowałam ściągać mleko, ale ten laktator był torturą. W poniedziałek rano, gdy tylko otworzyli szpitalną aptekę, pobiegłam po elektryczny laktator dobrej firmy. Przy jego użyciu poszło jak z płatka! Jak na początek, mleko zaczęło się lać w sporych ilościach, aż pielęgniarki były zdziwione i mnie chwaliły. Dziecko jednak ciągle było karmione z butelki moim pokarmem i dokarmiane mlekiem modyfikowanym. Dopiero we wtorek, czyli trzy dni po porodzie pozwolili mi przystawić synka do piersi. Jednak ciągle miałam go dokarmiać mlekiem modyfikowanym oraz moim mlekiem z butelki, a po karmieniu piersią odciągać mleko laktatorem. Wszystko po to, żeby wiedzieć, że zjadł dużo. Gdy już mogłam dostawić synka do piersi pojawił się kolejny problem: bardzo chcieliśmy tego oboje, ale nie wiedzieliśmy jak, chociaż przeczytałam wcześniej dużo na ten temat. Poza tym ja się go bałam brać na ręce, zwłaszcza przez ten uraz główki. Tak naprawdę na początku tylko go przewijałam z trzęsącymi się rękami. Spał w łóżeczku obok mojego i go nie podnosiłam. Dopiero trzy dni po porodzie przy próbach karmienia zaczęłam go przytulać.

Przystawianie do piersi na początku mi nie wychodziło, mały zasysał do wewnątrz górną wargę – był przyzwyczajony do butelki. Ja nie chciałam mieć poranionych brodawek, dlatego uparcie go odłączałam od piersi i poprawiałam. Przystawianie przez to zajmowało mi godzinę, potem karmienie piersią, do tego ściąganie 30 minut laktatorem po każdym karmieniu piersią i jeszcze mleko modyfikowane. Wszystko to zajmowało tak dużo czasu! Synek zasypiał też często przy piersi i musiałam go budzić co chwilę, żeby coś zjadł. Prosiłam o pomoc kilka pielęgniarek i doradcę laktacyjnego. Z ich pomocą zawsze przystawianie od razu wychodziło, ale gdy zostawałam sama, znowu nie potrafiłam tego zrobić! Z tego powodu płakałam i byłam w kiepskim stanie psychicznym. Jednak w środę (4 dni po porodzie) było już zdecydowanie lepiej. Chyba obydwoje zaczęliśmy się do siebie dopasowywać. Postawiłam sobie za cel wyłączne karmienie piersią do czasu wyjścia ze szpitala. Po kilku dniach karmiłam go mlekiem modyfikowanym tylko rano, przed ważeniem przez pediatrów, żeby nie czepiali się jego wagi! Co więcej synek zaczął jeść z piersi błyskawicznie, przeważnie 10-15 minut. Po 8 dniach mogliśmy opuścić szpital, ja karmiłam już tylko piersią i porzuciłam laktator. Do domu zabrałam tylko jedną buteleczkę mleka modyfikowanego, która przydała się w kancelarii parafialnej, gdy u księdza zamawialiśmy chrzest, żeby przy nim nie karmić.

W szpitalu podczas  pobytu zdążyłam przejść nawał pokarmu, na szczęście niezbyt bolesny. Po prostu piersi były ogromne i gorące. Okładałam je po karmieniu mokrą, zimną pieluchą. Brodawki na początku były lekko podrażnione, ale też niebolesne. Uwielbiam uczucie karmienia piersią i nigdy nie wiązało się to dla mnie z żadnym dyskomfortem. Bolała mnie jedynie dusza, gdy zakazali mi tego robić na początku! Dwa miesiące później dziecko nie chciało już pić z butelki nawet mojego pokarmu – próbowałam na imprezie po chrzcinach nakarmić go z butelki. Pluł i denerwował się, więc wtedy nakarmiłam synka piersią. Nie używa też smoczka, wręcz go nie cierpi.

Karmimy się już 7 miesięcy i oboje to uwielbiamy. Synek jest całkowicie zdrowy i ma ogromny apetyt, na szczęście mleczka jest zawsze pod dostatkiem. Sesje karmienia są raczej krótkie. Nie mieliśmy żadnych kryzysów laktacyjnych! Od kiedy minął tydzień od urodzenia aż do dziś karmienie jest dla nas bezproblemowe. Dziewczyny proszę nie poddawajcie się, pomimo początkowych problemów z karmieniem. Nawet po zaczęciu od mleka modyfikowanego jest szansa na spełnienie przy karmieniu piersią.

Marzena