Na pomoc Ukrainie

Od 24 lutego 2022 żyjemy jednym tematem – inwazją Rosji na Ukrainę. Po raz pierwszy w życiu doświadczamy konfliktu zbrojnego, który jest tak bardzo blisko, tak namacalnie blisko.

Wiele osób natychmiast zareagowało chęcią pomocy, od razu ruszyły zbiórki darów, a ich ilość była tak wielka, że momentalnie skończyły się miejsca w magazynach.

W Fundacji Polekont nie mogliśmy stać obojętnie. Na naszą niewielką, lokalną skalę, staramy się pomóc, na miarę naszych możliwości.

Trudny początek

Większość z nas doświadczyło początkowo różnych emocji: strachu, smutku, lęku, przerażenia, paniki, złości. Intensywna mieszanka odczuć zawładnęła naszymi myślami i wielu z nas wprowadziła w stan totalnego zamrożenia.

Taka reakcja była zupełnie normalna, adekwatna i w pełni uzasadniona. Jednak potrzeba pomocy potrzebującym szybko wyszła na pierwszy plan.

Natychmiast oba prowadzone przez Fundację Polekont Kluby Rodziców stały się miejscami zbierania darów. Z pierwszym transportem zdążyliśmy nawet dotrzeć na Stadion Wisły przy ul. Reymonta, jeszcze przed jego zamknięciem dla zbiórek zorganizowanych.

Wiele małych kropli pełnych pomocy, zlało się w ogromny ocean wsparcia.

Krakowianie otworzyli swoje serca, portfele i domy, by pomóc obywatelom Ukrainy i innym uchodźcom przybywającym z terenu ogarniętego wojną.

Razem możemy więcej

Fundacja to nie zarząd ani nie fundatorki. Fundacja to ludzie, którzy jej zaufali.

Społeczność zgromadzona wokół Fundacji Polekont składa się z wyjątkowo wrażliwych i uczynnych osób. Już nie raz pokazała swoją siłę, organizując pomoc dla osób w potrzebie. Także w tej tragicznej sytuacji poczucie wspólnoty zdziałało cuda.

Postanowiliśmy pojechać na granicę, na niewielkie przejście w głębokich Bieszczadach, „na końcu świata”, w Krościenku obok Ustrzyk Dolnych.

Zadzwoniliśmy wcześniej do punktu recepcyjnego i zachęceni przez koordynatorów, w poniedziałkowy wieczór ruszyliśmy w dwa samochody z nadzieją niesienia pomocy. Nasze auta były wypełnione darami: nieprzypadkowymi, bo skonsultowanymi z osobami na miejscu.

To właśnie Wasze wsparcie, zaufanie i siły sprawiły, że mieliśmy co wieźć!

Ekspresowa akcja zbiórki przeprowadzona w niewiele ponad 2 godziny pokazała, jak wielką siłę mamy razem. Razem naprawdę możemy więcej!

Były i kanapki robione czułymi matczynymi rękami, koce oddane z serca, przysmaki dla zmęczonych i zmarzniętych dzieci, słodkości i artykuły pierwszej potrzeby. Wieźliśmy dobro, dobro od Was dla tych, którzy go teraz bardzo potrzebowali.

W ośrodku recepcyjnym w Łodynie wszystko działało jak w doskonałym ulu. Kursujące busy przywoziły wahadłowo uchodźców z granicy, w drodze powrotnej wioząc koce i przekąski dla nadal oczekujących na przejściu. Na miejscu rzesza wolontariuszy dbała o każdego nowoprzybyłego, pilnując by dostał ciepły posiłek, zdeklarował się w którą stronę chciałby jechać dalej i na pewno miał suchą odzież.

Wszystko z ogromną empatią, uśmiechem i zaangażowaniem. Znów: samo dobro.

Obraz śpiących maluchów i tych zapłakanych, zmęczonych kilkulatków, dopiero co przychodzących do punktu, na zawsze pozostanie w mojej pamięci…

Zabraliśmy osoby potrzebujące transportu do Krakowa, a w drodze powrotnej przekazaliśmy informację o najpilniejszych potrzebach punktu recepcyjnego następnym pełnym energii pomagaczom, Brawo Pawle, którzy przywieźli kolejny transport dobra.

Wróciliśmy do domu przed trzecią nad ranem…

To nie sprint, to maraton

Przypływ uchodźców dopiero się zaczął. Morze wzbiera i zaczyna piętrzyć się u naszej granicy. Tak wiele osób trafia do nas z niczym: bez planu, bez pomysłu na dach nad głową.

Nie damy rady pomóc wszystkim, ale robimy, co możemy.

Nasza wyprawa na granice zaowocowała kontaktem z szeregowym Krzysztofem, który dzwoni do nas za każdym razem, gdy trafia do niego ktoś z myślą o rozpoczęciu nowego życia w Krakowie.

Mamy za sobą organizację transferu potrzebujących do naszego miasta. Dzięki zaangażowanym kierowcom, ofiarnym właścicielom firm przewozowych, niemożliwe staje się możliwym niemal w ułamku sekundy.

A zaangażowanie Gosi z Przetwórni Wspomnień i Worship Center pozwoliło na zapewnienie przybyszom dachu nad głową, chociaż na jakiś czas.

Do naszych Klubów nadal spływają dary od Was dla najmłodszych kwaterowanych w krakowskich hotelach i hostelach, a także dla tych, którzy na Dworcu Głównym czekają na swoją dalszą drogę. I ciągle pytacie, co jeszcze możecie zrobić.

Pamiętajcie, że trzeba rozkładać siły. Bo nasza pomoc potrzebna będzie długofalowo. Nie wiemy, ile potrwa ten konflikt, ani jak długo będzie trzeba wspierać najbardziej potrzebujących.

Aż trudno uwierzyć jak wielu ludzi, których kalendarze pełne były po brzegi, przebudowało swoje plany tak, by móc pomagać. Tłumy wolontariuszy, którzy dzień i noc pracują na granicach, w punktach recepcyjnych i miejscach tymczasowego pobytu… Wielki szacunek dla nich.

Tylu ludzi dobrej woli angażuje swój czas, pieniądze i samochody, by jeździć po uchodźców i przewozić ich w głąb kraju… Ogrom dobra, wręcz niewyobrażalny. Pamiętajmy, że wysiłek będzie musiał być długofalowy…

Otwieramy drzwi i serca

Wielu przybyszów jest w stanie totalnego zagubienia. Nie wiedzą, co dalej… Niektórzy chcą wracać na Ukrainę, inni chcą zacząć nowe życie w Polsce, znaleźć pracę i zapomnieć o traumie wojny. Czy to w ogóle możliwe?

Tak wielu z nas otworzyło swoje domy, by przyjąć uchodźców. Wielu z nas zgłosiło gotowość, wielu nadal czeka na potrzebujących. Czekanie i bycie w gotowości też jest wyzwaniem. Nie wiadomo, kiedy i kto do nas trafi.

W naszym domu od środy popielcowej mieszka rodzina z Kijowa. 3 osoby, które w dniu 24 lutego spakowały w biegu najpotrzebniejsze rzeczy (zapominając jednak paszportu jednego z dzieci) i szybko uciekły z miasta. Po kilkudziesięciu godzinach podróży, z przystankiem koło Lwowa, trafili do nas.

Przebudowaliśmy naszą codzienność, naszą rzeczywistość, aby nasz lokalny wszechświat zrobił miejsce dla wędrowców. Otworzyliśmy przed nimi drzwi i serce, bo nawet w najśmielszych snach nie wyobrażamy sobie, co musieli przejść.

Nie chce myśleć o tym, jak bardzo ta mama musiała bać się o bezpieczeństwo swoich dzieci, że kilkadziesiąt godzin spędziła za kierownicą, by jadąc w nieznane wywieźć je z piekła.

Jest po prostu moją bohaterką, przed którą chylę czoła i prawdziwie podziwiam.

Zaufanie

Fundacja Polekont jest maleńką organizacją stworzoną co prawda z misją i pasją, lecz nasze możliwości są mocno ograniczone. Tym bardziej budujące są te chwile, gdy ktoś zgłasza się do nas, by działać pod naszym szyldem.

Jesteśmy wdzięczni za zaufanie i z chęcią wspieramy dobre działania.

2 marca troje naprawdę wyjątkowych osób ruszyło w głąb Ukrainy, aby nieść pomoc humanitarną szpitalom i ratować tych, którzy próbowali wydostać się z zagrożonych rejonów. Adriana, Grzegorz i Bernadetta – troje bohaterów, jak trzech muszkieterów.

Podziwiam ich odwagę i zaangażowanie.

Na pomoc Ukrainie

Wydarzenia ostatnich dni poruszają najgłębsze zakątki naszych myśli. Nie da się oderwać od całej sytuacji, bo ciągle ktoś potrzebuje pomocy.

Dziękuję Wam wszystkim. Wasze zaufanie, zaangażowanie i wsparcie… Bez nich Fundacja Polekont nie mogłaby istnieć.

Dbajcie o siebie, bo wsparcie dla naszych sąsiadów potrzebne będzie jeszcze długo. By móc pomagać, najpierw trzeba pamiętać o sobie, ładować swoje baterie, dbać o wypoczynek i swoje rodziny.

Świadomość naszej siły, na która składa się tak wiele osób, daje nam możliwość podziału zasobów. Możemy stworzyć sztafetę pomocową. Gdy ktoś musi odpocząć, jego rolę przejmie ktoś inny.

Razem dla Ukrainy!