Mleczna historia Asi

Jedna z naszych wolontariuszek podzieliła się z nami swoją Mleczną historią. To nie był łatwy start w macierzyństwo. Jednak determinacja i zaangażowanie całej rodziny sprawiły, że przygoda laktacyjna trwa nadal i jej końca nie widać 🙂 .

Moja mleczna historia to opowieść o determinacji, trosce o dobro dziecka oraz o tym jak ważne jest wsparcie najbliższych w walce o karmienie piersią.

Już będąc w ciąży wiedziałam, że chce karmić piersią. Wiedziałam, że to dla mojej córki najlepszy pokarm, a dla mnie wygoda, bo z natury jestem leniwa. Jaka była moja radość, jak już w ciąży pokarm zaczął się sporadycznie pojawiać! Naczytałam się też mnóstwa książek o karmieniu, blogów oraz pozycji o rodzicielstwie bliskości – słowem teorię miałam w jednym palcu.
I nadszedł ten dzień – poród. Wszystko miałam zaplanowane – rodzę naturalnie, bez znieczulenia, potem kontakt skóra do skóry, pierwsze karmienie… W mojej rodzinie jest takie powiedzenie „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz mu o swoich planach.”…

Przez całą pierwszą fazę wszystko szło super, przy drugiej nagle musiała zostać podjęta decyzja o cesarskim cięciu ze względu na zagrożenie dla małej i dla mnie. I tutaj wszystko potoczyło się już
bardzo szybko i totalnie poza moją osobą. Wyjęto Małą, pokazano mi i zabrano… Musiała leżeć pod lampą i przez jakiś czas była podpięta pod monitoring pracy serca. Planowany kontakt skóra do skóry i pierwsze karmienie nigdy się nie wydarzyło… Do tej pory jest mi smutno jak pomyślę o tym, że nam to odebrano.

Młodą dostałam dopiero rano, po całej nocy na oddziale neonatologicznym, nakarmioną mieszanką beż mojej zgody oraz totalnie śpiącą i niekontaktującą. To, co potem działo się w szpitalu to była walka, niemalże krew, pot i łzy.

Młoda wiecznie spała – była słaba i już trochę rozleniwiona mlekiem modyfikowanym. Pierwsze próby przystawienia do piersi kończyły się wrzaskiem Młodej, moją frustracją i łzami – nie mogła złapać sutka, nie chciała jeść, pluła na wszystkie strony i się złościła. Nie mogłam jej też dobudzić na karmienie. Nie pomagało nawet rozebranie i mycie mokrymi chusteczkami. Do tego na każdym obchodzie straszono mnie, że ona coraz bardziej spada z wagi.

Każda z położnych i doradców laktacyjnych powtarzała – niech pani karmi mieszanką, bo na pewno nie ma Pani mleka. Tymczasem w drugiej dobie po porodzie mnie zalewał już pokarm. Przy każdym karmieniu ja byłam mokra, Młoda i praktycznie wszystko dookoła. Byłam przygotowana byłam na polskich szpitali miłość do mleka modyfikowanego, zaparłam się i powiedziałam, że dokarmiać nie będę. Oczywiście spotkało się to z niechęcią, momentami wręcz z wrogością ze strony personelu. Jedna z położnych niemalże na mnie nawrzeszczała, że głodzę dziecko, a ona mi przecież tłumaczyła, że powinnam dawać mieszankę. Straszono mnie też, podpięciem Młodej do kroplówki.. Waga ciągle szła w dół. Ja nadal nie byłam w stanie jej przystawić do piersi. Pomoc doradcy laktacyjnego sprowadzała się do porady, aby karmić przez kapturki, które efektów żadnych nie przyniosły. W przypływie ułańskiej fantazji kazano mi też razem z moim sutkiem podawać Młodej glukozę w strzykawce – koszmar!

Jako, że zawsze byłam uparta, mimo niewyspania (budzenie Młodej, co 1,5h na karmienie) i ogólnego złego stanu, zawzięłam się. Odciągałam swoje mleko i karmiłam ją z uprzednio kupionej butelki, (która miała nie zaburzać odruchu ssania). Przez kilka nocy, co 1,5h odciągałam świeży pokarm, budziłam młodą, karmiłam, myłam i odkażałam butelki. I tak w kółko. Zero snu. Udało się! Waga ruszyła. Do tego stopnia, że przez jedną noc Młoda przybrała na wadze 100 gram 🙂 Nikt z lekarzy
nie był w stanie w to uwierzyć – „I to tylko na Pani mleku?” pytali.

Po 5 dniach wypisali nas w końcu ze szpitala. Nasza radość nie trwała jednak długo. 2 Dni po powrocie do domu przyjechała do mnie karetka. Diagnoza – zakażenie połogowe, powikłania po znieczuleniu oraz wysokie ciśnienie. Zamknięto mnie w szpitalu bez dziecka.
Będąc już na pogotowiu i słysząc decyzję, jaka zapadła myślałam tylko o jednym – jak ja utrzymam laktację, jak będę karmić. Na samą myśl o utracie pokarmu i karmieniu Młodej mieszanką oraz jej nieobecność zalewałam się łzami. Co gorsza umieszczono mnie na oddziale położniczym z innymi matkami, które dzieci miały przy sobie. Coś strasznego!

Na szczęście moje przygotowanie i wcześniejszy reaserch nie poszedł na marne. Mimo gorączki, braku możliwości wstawania odciągałam pokarm, co 3h przez cały czas pobytu w szpitalu. Zakupiony jeszcze w ciąży laktator okazał się moim przyjacielem na następne 1,5 tygodnia.

Nawet leżąc plackiem 24h po punkcji kręgosłupa, przy pomocy bardzo życzliwych pielęgniarek odciągałam pokarm. Ale samo odciąganie to za mało, aby siedzącemu w domu z malcem,
przerażonego zaistniałą sytuacją ojcu ten pokarm dostarczyć. I tutaj w całej historii przychodzi ten moment, gdzie tak naprawdę bez zrozumienia tego jak ważne jest dla małego człowieka karmienie
piersią i wsparcia moja determinacja na nic by się nie zdała. Zarówno rodzina moja jak i mojego męża w pełni mnie popierała i rozumiała. Już na izbie przyjęć moja mama wywalczyła niczym lwica możliwość, abym przywiezionym na prędce przez mojego tatę laktatorem mogła sobie odciągnąć pokarm – a była to 3 nad ranem.

To, co się działo przez kolejne dni to był majstersztyk zorganizowania i planowania. Ja, co 3h  odciągałam pokarm do buteleczek i chowałam w lodówce na oddziale. Moja rodzina 3 razy dziennie wyposażona w torby termiczne przyjeżdżała po pokarm i woziła go mojemu mężowi, który córkę karmił i opiekował się nią w domu.

Finał tej historii jest taki, że z tego okresu w zamrażalce mam nadal 3 litry pokarmu, w tym kilka woreczków siary na gorsze czasy – taką wtedy miałam laktację (ach ta determinacja). Moja córcia nigdy nie dostała, poza pierwszą dobą, mleka modyfikowanego. Jak wróciłam zaś do domu, okazało się, że walka z przystawianiem do piersi się skończyła. Pierwsze karmienie po powrocie poszło jak z płatka. Okazało się, że Młoda podrosła, poćwiczyła na specjalnej butelce i problemy z ssaniem się skończyły. Tak karmimy się już 4 miesiąc i zamierzam jak najdłużej.

Jeśli miałabym wyciągnąć jakikolwiek morał z mojej mlecznej historii, to na pewno to, że motywacja jest kluczowa w karmieniu piersią. Warto też jeszcze w ciąży rozmawiać zarówno z partnerem jak i rodziną, aby zrozumieli jak ważne jest to dla Was. Gdybym tego nie zrobiła, zapewne nikt z mojej rodziny nie przebijałby się codziennie z torbą termiczną przez krakowskie korki po moje mleko 😉

Nie dajcie sobie też wmówić, że po cesarce nie można karmić piersią 🙂

Asia