Jak mleko mamy może ratować dziecka zdrowie, życie oraz rozwój…

Trudna i bolesna Mleczna historia, bardzo wzruszająca. Brawo dla mamy i dużo zdrowia dla małej dziewczynki.

Nasza historia zaczęła się pięknie i prosto. Wyczekany cud, urodzony o czasie, bez powikłań. Z prawidłowym odruchem ssania i uwielbiający mleko. Zaczyna się pięknie prawda ? I było pięknie. Pół roku i tylko jedno szybko zwalczone zapalenie piersi. Dziecko przybierało pięknie na wadze a czas płynął nam spokojnie i słodko. Do czasu…

Kiedy moja mała skończyła 7 miesięcy jednego dnia rano robiłam jej morfologię, a wieczorem leżałam z nią na onkologii w szoku, z rozdzierającym serce bólem, niedowierzaniem… Moje zdrowe, nigdy nie chorujące, nie gorączkujące dziecko… ma raka. Nowotwór złośliwy wieku dziecięcego, neuroblastoma.

Nie będę opisywać leczenia. Nie było łatwe i było długie. Ponad 5 miesięcy praktycznie mieszkałyśmy w szpitalu…

I karmienie piersią to rzecz, która nas uratowała w wielu aspektach… Maleńka do roku była tylko na moim mleku. Nic innego jeść nie chciała… Chemia odbiera apetyt, powoduje wymioty, bóle brzucha, stawów. Nie wspomnę o wiecznych grzybiczych zapaleniach jamy ustnej… Mimo tego malutka nigdy nie odmówiła posiłku z piersi… Nawet w najtrudniejsze dni… Nawet wtedy kiedy wymiotowała w trakcie jedzenia. Dzięki temu uniknęłyśmy żywienia przez sondę, a więc długofalowo zwiotczenia mięśni twarzy i żuchwy i problemów z późniejszym jedzeniem. Mała dzięki mleku mamy przec całe leczenie nie traciła na wadze i była w naprawdę dobrej formie fizycznej. Mimo wyniszczającej chemii i niejednokrotnie zerowej odporności nie chorowała i nie gorączkowała…. A kiedy leczenie się skończyło zaczęła z dnia na dzień jeść wszystko. Nie ma problemu z gryzieniem kawałków, nie krztusi się. 

Karmienie piersią ratowało nas nie tylko w kwestii jedzenia. Badania słuchu, przy których nie mogła płakać… Przytuliła się do mamy i nic jej nie interesowało. Kiedy się bardzo bała, też dawało jej to poczucie bezpieczeństwa…

Tylko, ze to czas kiedy już nie było łatwo karmić… Było bardzo trudno. Nie zliczę ile razy przechodziłem grzybicę brodawek… Bolało tak bardzo, że karmiłam i płakałam. Ale zaciskałam zęby, bo wiedziałam, że skoro ją buzia też tak boli, a jednak je, to wytrzymam. Zapalenia piersi, kiedy co chwilę miała być na czczo do badań, a nie było tej chwili, by regularnie ściągnąć pokarm. Walka o karmienie, kiedy po operacji i przed nią nie mogła jeść przez 3 dni… I ten nieustanny, paraliżujący strach…

Było bardzo trudno. Jednak tak samo jak było trudno, było też warto! Każdego dnia dziękuję losowi, że dane mi było karmić moje dziecko, że mogłam chociaż tyle jej ofiarować w tym wszystkim.

Dziś kiedy patrzę jak moja córeczka z radością i werwą zdobywa świat, wierzę głęboko w to, że nie tylko medycyny w tym zasługa, ale też moja, mamy, która starała się dać jej to co najlepsze w takiej sytuacji: swoje mleko. 

Będąc młodą dziewczyną mówiłam, że nie będę karmić, że to wszystko jedno i po coś stworzyli mleko modyfikowane.

Punkt widzenia zmienił mi się w ciąży… I dziękuję za to każdego dnia.

Angelika

P.S. Obecnie córka ma 15 miesięcy. Karmimy się dalej, choć już bardzo ładnie je inne rzeczy. W chwili obecnej choroba jest w remisji i oby tak już zostało.

Dodam tylko jeszcze… może gdzieś tam jest przyszła mama, której też tak jak mi kiedyś wydaje się, że to wszystko jedno jak karmi, która do karmienia nie jest przekonana… Nasza historia pokazuje, że nigdy nie wiadomo kiedy to karmienie piersią może okazać się bardzo potrzebne…