Czasem początek trwa długo…

W dwunastej Mlecznej historii Olga pisze o trudnym początku, jaki jednak nie przeszkodził jej w długim karmieniu. Gratulacje!

Jak wiele mam planowałam karmienie piersią w przekonaniu,  że to najbardziej naturalna czynność pod słońcem. W czasie ciąży zaopatrzyłam się w kilka mądrych książek oraz poradników o laktacji (polecam bardzo ciekawą „Politykę karmienia piersią”), jednak początki karmienia okazały się o wiele trudniejsze, niż sobie wyobrażałam.

Po stosunkowo szybkim i sprawnym porodzie syna siłami natury w szpitalu im. Narutowicza, miałam możliwość przystawienia go od razu do piersi. Okazało się, że moje brodawki są nie tylko płaskie, ale wręcz wklęsłe, pierwsze przystawienie się udało, ale z kolejnymi, jeszcze w szpitalu nie mogłam sobie dać rady. Oddziałowa położna kręcąc głową skwitowała: „nic z tego nie będzie”, poza tym przez dwie doby pobytu na oddziale nie spotkałam się z żadnym instruktażowym wsparciem, a synek bez mojej wiedzy i zgody dokarmiany był mlekiem modyfikowanym.

Trzeciej doby, kilka godzin po wyjściu ze szpitala zaczął się nawał laktacyjny – po dwóch godzinach płakałam z bólu, piersi miałam nabrzmiałe i bolesne, na dodatek ciągle nie potrafiłam prawidłowo przystawiać synka. Rodzina z ekspresowym tempie wypożyczyła w wypożyczalni laktator elektryczny, w pierwszych dniach za jednym zamachem odciągałam 500 ml mleka z każdej piersi. Mleko gromadziło się bardzo szybko, nie pomagały masaże ani wizyty położnej środowiskowej, która zrobiła tylko pogadankę o „diecie matki karmiącej”, dyktując pory posiłków i menu, a ja nadal nie wiedziałam, ile mleka odciągać, żeby nie cierpieć, a równocześnie nie stymulować laktacji. Któregoś wieczora obolała, z gorączką, u kresu wytrzymałości psychicznej trafiłam na SOR, a potem zaraz na oddział, gdzie leżałam po porodzie, ale nikt mi nie potrafił pomóc. Doradczyni laktacyjna, do której dostałam kontakt, była na urlopie, a ja bardzo potrzebowałam, żeby ktoś mi pomógł przystawić synka, bo ciągle miałam podejrzenia, że robię to nie do końca prawidłowo. W końcu doradczyni wróciła z urlopu i mnie odwiedziła stwierdzając, że świetnie sobie radzę. Przy okazji zaleciła odstawienie kapturków do karmienia (używałam ich, żeby pomóc  wklęsłym brodawkom). Nareszcie byłam spokojna, że synek się najada, choć płakał naokrągło i bardzo dużo „zwracał”.

Nawał laktacyjny trwał nadal. Starałam się odciągać pokarm „do uczucia ulgi”, jednak pokarm nadal zbierał się bardzo szybko. Zdarzało się, że budziłam się w nocy z bólem piersi i musiałam szybko odciągać mleko, żeby zasnąć, na dodatek każda z piersi miała inny rytm. Z karmiłam synka naprzemiennie, tymczasem mleko gromadziło się z jednej piersi, która co chwilę była o wiele większa od drugiej.  Do końca czwartego miesiąca stawałam 1-2 razy w nocy, żeby odciągnąć pokarm, mimo że cały czas karmiłam synka na żądanie, co około 2 godziny. Śmiałam się, że mogę być mamką dla „pułku niemowlaków”, żałując że w Krakowie nie ma banku mleka kobiecego, gdzie mogłabym oddawać wyprodukowane nadwyżki (syn w ogóle nie jadł z butelki, zamrażarkę miałam pełna woreczków z zamrożonym pokarmem). Na wszelki wypadek laktator miałam ciągle ze sobą na wypadek bolesnej nadwyżki. Tak naprawdę jednak karmienie sprawiało mi nadal ogromny dyskomfort i zupełnie mnie nie cieszyło. Miałam wrażenie, że mleko się ze mnie „wylewa”.

Prawdziwa radość z karmienia piersią miała przyjść o wiele później, kiedy syn miał 7 miesięcy, a laktacja ustabilizowała się w 100%.

Karmiłam synka do 17 miesiąca życia. Mam przekonanie, że karmienie naturalne jest najlepszym, co mogłam dać swojemu dziecku – swoistym kapitałem na całe życie. Cieszę się, że nam się udało. Poza tym bardzo doceniam chwile, które spędzaliśmy razem, będąc cały czas blisko. Syn jadł niechętnie inne pokarmy niż mleko, do ukończenia pierwszego roku życia. Na szczęście spotkaliśmy na swojej drodze pediatrów i lekarzy rodzinnych, którzy w większości nas wspierali i nie robili z tego problemu. Nie bez znaczenia jest, że mocno wspierał mnie mąż oraz jego mama, która wprawdzie mieszka daleko od nas, ale w pierwszym okresie była na miejscu i bardzo mi pomogła, za co będę jej wdzięczna do końca życia. Być może właśnie dzięki temu wytrwałam.

Patrząc z perspektywy czasu na swoją mleczną historię oceniam, że wsparcie systemowe „laktacyjne” jest w Polsce bardzo słabe i w większości pełnopłatne (nawet dla kobiet, mieszkających w dużym mieście).

Olga