Joanna, doula z Sobótki

Jestem douląFragment rozmowy z Joanną, doulą z Sobótki, pracującą na terenie Wrocławia. Ukończyła pierwsze szkolenie dla doul w Fundacji Rodzić po Ludzku w 2009 roku, prowadzi Szkołę Rodzenia Natura, jest członkinią założycielką Stowarzyszenia Doula w Polsce, Certyfikowaną Doulą, współtwórczynią Doulomanii. Zajmuje się również noszeniem dzieci w chustach (szkolenia doradcy chustowego w Trageschule). Prywatnie jest żoną i szczęśliwą mamą dwóch chłopców w wieku szkolnym.

– Opowiedz więcej o tym pierwszym doulowym porodzie, bo ten pierwszy to chyba kluczowy?

Nie, niekoniecznie. Kluczowe jest porozumienie z kobietą. Czasami są kobiety, z którymi się świetnie czujesz, płyniecie na jednej fali. Z którymi spotykasz się raz i masz wrażenie, że znacie się dziesięć lat. Są też niektóre pary, z którymi czujesz się dobrze, ale jednak ta chemia nie jest aż tak głęboka jak przy innych.
Mój pierwszy poród doulowy:
To był początek 2010 roku, luty. Moja pierwsza podopieczna była młoda, wystraszona. Młode małżeństwo. Uzgodnili, że nie będą rodzić razem, tato będzie czekał na korytarzu. Poród rozpoczął się bardzo fajnie w domu, rozkręcaliśmy go naturalnie, starając się, żeby to był normalny dzień. Dla mnie ważne jest w porodzie zachowanie atmosfery i rytmu takiego naturalnego, normalnego dnia. Nie spinamy się przed telewizorem, licząc skurcze i nerwowo oczekując, co będzie się działo dalej. Nie, to normalny dzień: idziemy na zakupy, gotujemy obiad, a w międzyczasie kończymy pakowanie torby do szpitala, śmiejemy się, wygłupiamy, żartujemy.

– Między skurczami?

Tak, żeby to był naturalny dzień. Ale też pamiętając, że jest to dzień wyjątkowy, że jest to święto, bo rodzi się dziecko. Choć wiem, że dla wielu par najważniejszy w porodzie jest ten moment, kiedy już jesteśmy w szpitalu, to jednak staram się zwrócić ich uwagę, że dziecko znacznie wcześniej zaczęło swoją drogę. I może to jest dobry moment, żeby już zacząć czcić ten dzień, świętować, że szykujemy się do tego uroczyście. Czasami to jest wspólne pieczenie tortu, kręcimy ciasto, żartujemy, w czasie skurczu kobieta opiera się o blat w kuchni, nie raz schodzi do parteru, niżej. Ale jest wspólny cel: pieczemy tort na narodziny dziecka. Później ten tort ładnie pakujemy i wieziemy do szpitala, a po narodzinach wszyscy, wspólnie z położną, kroimy go i jemy.

– Piękny zwyczaj, już gdzieś o nim słyszałam. W książce „Położna” Jeannette Kalyta też o tym pisała.

Tak? Nawet nie wiedziałam. To jest takie fajne, czasami kupujemy czekoladki. Ale był też taki poród (choćby wczoraj), kiedy nie było czasu na pieczenie ciasta i wtedy kupiłam w cukierni 20 pączków i wiozłam je na porodówkę, żeby po narodzinach razem zjeść pączki. Żeby było wyjątkowo, a nie „no dobra, już po wszystkim, to Pani już idzie na oddział”. Taki moment dla położnej, rodziców, douli, lekarza, tak naprawdę dla całego zespołu. Wtedy jest tak jak powinno być: intymnie, rodzinnie i z wielkim szacunkiem.

– Przy tym pierwszym doulowym porodzie też piekliście tort?

Nie, to przyszło z czasem.

– Z doświadczeniem.

Tak, chyba tak.

– To powiedz tę ogromną liczbę twojego doświadczenia: przy ilu doulowych porodach już byłaś?

Wczoraj wracając z porodu myślałam właśnie o tym – stuknęła mi setka. Wszystko dzieje się nie bez powodu. Ten poród był bardzo szybki. Zresztą już drugi w tej rodzinie, do którego zostałam zaproszona. A Ty przyjechałaś rozmawiać ze mną – powstaje wywiad do książki. Tak wszystko ładnie się składa. Niesamowite są te znaki czasami! Nie ma przypadków.

– Porody, którym towarzyszyłaś – na przestrzeni czterech i pół roku?!

Niesamowite, nie pytaj jak to zrobiłam, bo nie wiem. Po prostu te pary przychodzą do mnie. I to jest cudowne, bo każda para jest indywidualna. Ja muszę wejść w każdą rodzinę głębiej… i widzisz, już się wzruszam, bo jestem szczęśliwa, że mogę to robić… [Asi łamie się głos, cudownie się wzrusza…]

– Wygląda na to, że wypalenie zawodowe Ci nie grozi?

Nie, to nie tak. Muszę się cały czas pilnować. Nie mogę dojść do tej cienkiej linii, gdzie mogłoby zrobić się niebezpieczne.

– Ale pod jakim kątem niebezpieczne, że zaczniesz przekraczać kompetencje?

Nie. Ja znam swoje miejsce. Niebezpiecznie, że mogę kolejny poród mierzyć tym wcześniejszym – porównywać, wejść w rutynę. Może nie ocenić jasno sytuacji, powiedzieć za dużo albo za mało, coś przegapić.

Bo poród to nie jest tylko szpital, to jest jeszcze wcześniej wiele godzin w domu.

O tym też trzeba pamiętać. To zawsze kobieta decyduje, kiedy jest moment, żeby jechać do szpitala, kiedy już chce. Natomiast jeśli widzę, że ona czuje się bezpiecznie w domu, a poród galopuje do przodu, to też mogę i nawet powinnam zasugerować jej, że być może już jest dobry czas, żeby jechać. Żeby nigdy nie doprowadzić do takiej sytuacji, że zostaniemy w domu za długo. Bo poród planowany jako poród szpitalny powinien się odbyć w szpitalu. A nie w domu, bez asysty. Ja nie biorę udziału w porodach planowanych bez asysty. Dla mnie udział położnej w porodzie jest bardzo ważny, to ona jest osobą kompetentną.

Dlatego nigdy nie zgodzę się na udział w planowanym porodzie bez udziału położnej.

Mimo że wiele tych porodów jest tak naturalnych, tak fizjologicznych, że stojąc z boku można by naprawdę przyjąć, że bez problemu daliby sobie radę sami. Ale nigdy nie będziesz mieć pewności, że wszystko pójdzie na 100% zgodnie z planem, może być różnie. Dlatego poród, jeżeli jest planowany z położną, to ta położna tam musi być, czy to jest szpital, czy to jest dom.

– Kobiety, które do Ciebie przychodzą, to uczestniczki Twojej szkoły rodzenia?

Nie, nie tylko. Chociaż jakbym miała szacować, to myślę, że 60% jest ze szkoły rodzenia, a 40% nie. Ale są dziewczyny, z którymi już rodziłam wcześniej, tak jak choćby wczoraj.

Bywają pary, z którymi rodziliśmy razem 3 lata temu pierwsze dziecko, a teraz są przed kolejnym porodem i nie wyobrażają sobie, żeby ten nie był w takim teamie jak poprzedni.

Albo uważają na przykład, że pierwszy poród był zupełnie inny, i jednak parter może zostać w domu ze starszym dzieckiem, a wsparcie rodzącej zapewni doula. Wtedy staram się tak im pomóc, by nie czuli się rozdarci. Tato z starszym dzieckiem może przecież odwieźć nas pod szpital, jeśli jest dzień. Można dać im trochę czasu, aby pobyli sami. Pospacerowali w pobliskim parku. Powiedzieli sobie ważne dla siebie słowa. Przytulili. Potem my we dwie wchodzimy do szpitala, a tato wraca do domu z starszym dzieckiem i czeka pod telefonem na sygnał, że już rodzina się powiększyła. Mogę wtedy go zamienić. Pojechać do starszego dziecka, by z nim pobyć, a tato przyjedzie do swoich skarbów do szpitala.

– Czyli to nie jest tak, że tylko przy pierwszym porodzie potrzebna jest doula?

Nie. To jest fajne, jak dzwoni do mnie para, byli podopieczni, informując, że są w kolejnej ciąży i mówiąc „zaklep sobie termin w listopadzie”. Coraz częściej tak się dzieje, wracają w kolejnej ciąży, mówią mi, w którym są tygodniu i że chcą, abyśmy znów rodzili razem.

I wtedy wiem, że stałam się w pewien sposób członkiem tej rodziny.

Wchodząc w ten cały proces, wchodzę też w ich relacje rodzinne. Poznaję babcię, dziadka – jeśli wspólnie mieszkają, dzieci – jeśli są dzieci w domu, partnera, ich relacje między sobą. Już nie jestem obcą osobą. Jestem przyjacielem rodziny.
Czasami spotykam się w Internecie z opiniami, że doula to przecież obca kobieta…

– Przyjaciółka za pieniądze…

Uważam, że to zupełnie nie tak. Tu się wchodzi w relacje głęboko, tak głęboko, że potem nie potrafię w niektórych przypadkach, u niektórych podopiecznych tego kontaktu zerwać i nasza relacja trwa cały czas. Są oczywiście takie podopieczne, z którymi ten kontakt sam się kończy po zakończeniu czasu przewidzianego w umowie, naturalnie wygasa. Ale są i takie, gdzie obopólnie chcemy utrzymywać tę znajomość. Jak jestem „przelotem na mieście”, dzwonię „Jesteś w domu? Stawiaj wodę na kawę, będę za kilka minut”. Przychodzę i patrzę, jak te dzieci rosną, maja po 3 – 4 lata. Po dzieciach widzę, że się starzeję. Ale to jest fajne, miłe.

– Czyli doula to Twój zawód?

Mimo że nie jest wpisany do rejestru prawnie, jako zawód regulowany, to tak, doulowanie to jest mój zawód. W tym momencie, w którym właśnie jestem, na tym etapie, czuję dobrze, że to jest mój zawód, ja jestem doulą. Nie jestem grafikiem komputerowym, którym zostałam po szkole. Jestem mamą, żona i doulą.

– A w kwestii zawodów regulowanych: Nie trzeba być koniecznie przeszkoloną doulą, żeby towarzyszyć komuś w porodzie, zgadzasz się z tym?

Myślę, że szkolenie pomaga poukładać wiele rzeczy.

– Jesteś zawodową doulą. Nie wydaje Ci się, że doula jest wypełnieniem luki, która powstała w wyniku rozwoju cywilizacji? Nie mamy kontaktu z naszymi mamami, babciami, zostało zaburzone naturalne następstwo pokoleń.

Tak, pęd cywilizacyjny to jest coś, co przyszło i stało się naturalne, a będzie pędzić jeszcze bardziej. Wiadomo, że rodziny już nie są wielopokoleniowe, nie mieszkają w jednym domu.

Nie są to już osady, gdzie kobieta w ciąży, porodzie i połogu ma grupę osób, kobiet, które ją wspierają.

To już nie jest tak. Teraz wyjeżdżamy za pracą do innych miast, czasem nawet krajów. Tam gdzie praca, tam mój dom, tam się budują nowe rodziny. Dodatkowo bardzo często widzimy, że dziadkowie są jeszcze bardzo aktywni zawodowo, mieszkają daleko i ta para, ta kobieta nie ma ich przy sobie. Albo relacje z matką są na tyle zaburzone, że ona nie chce. Ja też uważam, że nie zawsze mama jest dobrym pomysłem na osobę towarzyszącą w porodzie. Na sali porodowej córka pozostaje dla matki nadal jej dzieckiem i to dzieckiem, które płacze, skarży się, że boli. Dla mamy to są ogromne nerwy, bo jej dziecko cierpi. A nerwy bardzo wpływają na przebieg porodu. A to jest poród, to jest fizjologia, ona po prostu tak wygląda.

– Jeszcze dobrze byłoby pamiętać, jak rodziły nasze mamy i że niekoniecznie mają te kwestie przepracowane…

Tak, i mają do tego prawo, dlatego że te porody były zupełnie inne, te porody były barbarzyńskie, na szczęście teraz to może wyglądać zupełnie inaczej.

– To nie jest w kontekście oskarżenia, powstało takie wyrwane pokolenie…

Tak, to nie jest ich wina, ewidentnie nie. Tak się poukładało po prostu.

– Można powiedzieć, że doula to wypełnienie tej luki, ale równie dobrze mogłaby to być przyjaciółka, siostra…

Jeśli czułaby się pewnie, jeśli miałaby ogromną wiarę w fizjologię. Bo trzeba o tym powiedzieć, że będąc przy porodzie silami natury, trzeba mieć wiarę, że się uda. Bo jeśli jest się doulą, która nie wierzy, że się uda, to nie o to tu chodzi.

– Tak, ale trzeba też być otwartym, że może się skończyć inaczej, nie tak jak planujemy.

Tak! Zawsze. Porodu nie da się zaplanować od A do Z i że musi być tak i tak, a jeśli będzie odchył w jakąkolwiek stronę, to będzie źle. Nie! Poród jest jak rwąca rzeka, może płynąć tu albo tam, różnie bywa. I trzeba mieć ogromną pokorę do wszystkiego, co się może wydarzyć.

– I dystans, że to nie mój poród.

Też. Znać swoje miejsce w tej całej sytuacji.

– Zdarza Ci się, że wybory twoich podopiecznych nie do końca pokrywałyby się z Twoimi wyborami, gdybyś to Ty była na ich miejscu?

Tak, mają do tego prawo, bo to jest ich ciało, to jest ich poród, to one czują i decydują.

– Dziękuję za rozmowę.

Więcej o Joannie na stronie: www.doulawroclaw.pl