Rowerem przez Polskę

Dziś trochę prywaty. Wakacje – sezon urlopów, kolonii i obozów. Większa część fundacyjnych dzieci zwiedza Polskę pod opieką nie-rodzicielską. Często, gdy spotykamy się na warsztatach, rozmawiamy o tym, jak ciężko jest w rodzicielstwie znaleźć czas na zatroszczenie się o swój związek: na bycie mężem i żoną czy parterem i partnerką, a nie tylko rodzicami. Warto celebrować chwile, w których całą uwagę możemy skupić na sobie nawzajem.

Niektórzy nazywają to „napełnianiem swojego kubeczka”, a inni po prostu dbaniem o relację. Zaangażowani w codzienne obowiązki nie zawsze mamy na to czas. Wspólne randki, czy wyjazdy we dwoje, to nie egoizm. To także pokazanie naszym dzieciom, że nadal się kochamy i chcemy troszczyć się również o trwałość naszego związku.

Marzenia

W naszej rodzinie już po raz trzeci cała ekipa nieletnich oddaliła się torami kolejowymi na północny zachód, pozostawiając nam 13 wolnych wieczorów. 13 wieczorów nieskrępowanego dbania o związek! 🙂 .

Do tej pory (czyli raptem dwa razy), taki wolny czas spędzaliśmy raczej na miejscu. Bo praca, choroby, kontuzje (nie ma to jak rozpęknąć kostkę w kostce w czasie nieobecności dzieci) i właściwie nigdy nie robiliśmy nic szalonego.

Ale nadszedł ten rok, w którym postanowiłam zrealizować jedno z marzeń: wsiąść na rower i pojechać przed siebie.

Podobno w slangu rowerowym takie marzenie oznacza, że chciałam zostać sakwiarą 🙂 .

Do tej pory wielokrotnie spędzaliśmy z dziećmi wakacje na rowerach, do czego zresztą bardzo zachęcam. Objechaliśmy z nimi Bornholm (dziewczynki były wożone w przyczepce), a potem zwiedziliśmy Rugię (tam już tylko jedno dziecko zostało w przyczepce, a pozostała dwójka pedałowała na własnych rowerach). Z rowerami byliśmy też nad morzem, w Kotlinie Kłodzkiej i na Suwalszczyźnie. Ale zawsze pokonywaliśmy trasy dostosowane do możliwości najmłodszych, czyli były to wakacje rodzinne.

Teraz czas na dbanie o relację partnerską, bo przecież poza byciem rodzicami jesteśmy także parą. Ruszamy zatem sami i planujemy…

…dotrzeć do naszych dzieciaków do Trzmielewa. Około 560km od domu.

Wyprawa

Sakwy spakowane, dodatkowe dętki zakupione, powerbanki naładowane… Ruszyliśmy rankiem 17 lipca 2017 roku. Plan podstawowy: każdego dnia przejechać około 100km dziennie.

Jechaliśmy asfaltowymi drogami, szutrowymi ścieżkami, piaszczystymi drogami polnymi, korzystając z nawigacji map googlowych, która nie do końca uwzględnia rodzaj nawierzchni wyliczając czas i dopasowując drogą do możliwości przeciętnego rowerzysty. Gdzieś między województwem śląskim a świętokrzyskim, zostaliśmy wpuszczeni „w maliny”, a raczej głębokie piachy, po których nie sposób było jechać rowerem i pozostało nam radosne pchanie z widokiem na nadciągającą burzę…

Jechaliśmy przez malowniczy Uniejów, mieliśmy okazję skorzystać z uroków wspaniałych tężni w Inowrocławiu. Spotkaliśmy wielu życzliwych ludzi, między innymi nocując w różnych sympatycznych miejscach: agroturystykach, hotelach, a nawet w domu weselnym!

Niestety, w Bydgoszczy operowane 3 miesiące wcześniej kolano Pana Męża odmówiło dalszej współpracy – trudno mu się dziwić. Ostatnie 130km pokonałam samotnie. No, prawie samotnie: dołączył do naszej wyprawy mój brat, „stary wyjadacz”, który od urodzenia jest zrośnięty z rowerem. Przyjechał z odsieczą ratować kontuzjowanego Pana Męża, a przy okazji zrobił sobie krótką, bo ledwie 40km, wyprawę z młodszą siostrą.

Podsumowując, rowerowe 6 dni okazało się być czasem prawdziwie budującym, relaksującym i odświeżającym naszą już 15. letnią relację małżeńską. Mieliśmy okazję odetchnąć od codzienności, być ze sobą blisko, ale jednak oddzielnie (w końcu każdy pedałował na swoim rowerze i mierzył się ze swoimi słabościami).  Spełniliśmy moje marzenie i wszystko wskazuje na to, że nie będzie to nasz ostatni raz na czterech kółkach.

Za rok szykujemy kolejną wyprawę!