Pewną siebie być…

Dziewiąta Mleczna historia to opowieść podwójnej mamy Pauliny, której doświadczenia z pierwszego macierzyństwa pomogły w dobrym starcie przy drugim dziecku.

Aktualnie rysuje się moja druga mleczna historia.To co łączy ją z pierwszą, to ogromna radość z procesu karmienia piersią, bliskość z dzieckiem, której inne osoby mogą tylko zazdrości oraz głębokie przekonanie, że dziecko dostaje ode mnie najlepszy start w postaci mleka.

Początki tych historii są jednak skrajnie różne, począwszy już od sytuacji porodowej. Po pierwszym porodzie byłam wycieńczona, mdlałam, moja świadomość była zamroczona. Niewiele pamiętam z czasu, który poświęcony był na kontakt skóra do skóry; nie jestem nawet pewna czy syn ssał wówczas pierś. Nie lepiej było na oddziale położniczym. Mój nieprzytomny umysł sprawił, że zapomniałam o tym, że dziecko należy nakarmić, przewinąć…

Dopiero po godzinach, nie wiem ilu, położna zapytała, czy dziecko jadło… O! Nie jadło! W ogóle nie miałam go na rękach. Nie był przy mnie, nie był blisko… Dziś w tym początku upatruję późniejszych trudności. Stoczyłam ogromną walkę o laktację. Pobudzenie produkcji mleka wymagało ode mnie ślęczenia z laktatorem co trzy godziny. Przystawianie dziecka, laktator i łzy w oczach, bo niewiele mleka płynęło, zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych – tak wyglądał pierwszy miesiąc.

Nocą przesypiałam łącznie może trzy godziny. Doświadczałam koszmarnego stresu, gdyż  nastawiona byłam na karmienie piersią, a tu jeszcze w szpitalu synek był dokarmiany. Niby ładnie się przyssawał, ale po chwili spał twardo niczym kamień, trudno było go dobudzić; nie najadał się, szukał i wrzeszczał, słabo przybierał na wadze. A ja wówczas nie wiedziałam, że „na żądanie” oznacza czasem i co 15 minut…

Ogromną rolę w tej trudnej sytuacji odegrał mój mąż.

Wspierał mnie jak mógł. Gdy byliśmy już w domu, to wstawał nocą i przed karmieniem przewijał malca, przygotowywał butelkę jeśli było trzeba, nosił syna do odbicia, wyparzał części laktatora… Wszytko po to, bym miała choć odrobinę więcej snu/odpoczynku. Ponadto pocieszał słowem, wierzył, że się uda, dzwonił do zaprzyjaźnionej położnej, gdy miałam doła totalnego i co najważniejsze-odpierał „dobre rady” innych. A walka z mitami rodzinnymi i „dobrymi radami” była równie trudna, jak walka o rozkręconą laktację.

Moja mama nie karmiła ani mnie, ani moich sióstr, więc wiadomo… ja też pewnie nie mam mleka, skoro ona nie miała… O nie! Ani przez chwilę nie wierzyłam w tę teorię. Karmienie piersią było dla mnie tak oczywiste i naturalne, jak to, że nosiłam w sobie małego człowieka, a po 9 miesiącach go urodziłam. Nie mniej jednak dość często słyszałam: „dziecko płacze, bo jest głodne”, ” nie masz pokarmu”, „może Twoje mleko mu szkodzi”… Płakałam więc, gdy to słyszałam, tak jak i wtedy, gdy odciągałam mleko. W końcu odstawiłam laktator. I była to najlepsza decyzja z możliwych. Mój stan psychiczny uległ takiej poprawie, że i mleka było więcej. Nie potrzebna już była butla po każdym karmieniu piersią. Zazwyczaj dawaliśmy ją raz na dobę.

Odżyłam i karmiłam starszego syna przez rok! Dla mnie, dla NAS, był to wielki sukces!

Teraz ponownie przeżywam radość karmienia piersią. Tym razem nie doświadczam żadnych trudności. Poród był lżejszy, a ja przytomniejsza i bogatsza w doświadczenie, dbałam o bliskość z maluszkiem odkąd pojawił się po naszej stronie  brzucha. Ssał na sali porodowej, a na oddziale położniczym dużo się tuliliśmy, często leżał przy mnie, razem spaliśmy. Karmiłam bardzo często, dawałam pierś przy okazji każdego krzyku. Po dwóch miesiącach karmienie nie odbywa się już co kilkanaście minut. Zwykle co dwie, trzy godziny. Nocą mamy nawet dłuższą przerwę.

A ja wpatruję się w syna… w syna rosnącego, zasypiającego, spokojnego, uśmiechającego się… po prostu ssącego! I nawet teraz kończę tę historię karmiąc swe dziecko piersią. Chwilo trwaj!

Paulina